Zapraszam na mój portal poetycki www.poezja-sztuka.com

środa, 23 marca 2016

Moje krótkie wakacje na Fuerteventura szybko minęły. Lot spokojny, bez turbulencji. Potem już tylko samochodem z Poznania do Łodzi. Prowadził Jacek, ja mogłam sobie spokojnie rozpamiętywać chwile tam spędzone. Pierwsza witała mnie Leilunia, wybiegła jak szalona z mieszkania, by na schodach rzucić się w objęcia. Jedno jest pewne, że na niej się nigdy nie zawiodę. Potem w kolejce czekały moje wnusie – z pytaniem: co nam przywiozłaś? Przyzwyczaiły się, że babcia o nich pamięta i zawsze coś ma dla nich. Opowiadanie o tym, jak było, zaczęło się, kiedy na spokojnie rozpakowałam walizkę i napiłam herbaty. Przylecieliśmy wieczorem (pobyt na wyspie spędzałam ze szwagierką i jej przyjacielem Jackiem), jeszcze zdążyliśmy na kolację, co nas bardzo ucieszyło. Potem dwie godziny siedzieliśmy na patio, popijając drinki – niezwykle smakowite i kolorowe.

Spało się dobrze, bez problemu wstaliśmy na śniadanie, by zaraz po nim ułożyć plan. Gdzie i co którego dnia będziemy zwiedzać. Wypożyczyliśmy na dwa dni samochód, by zobaczyć najpiękniejsze miejsca. Jest co oglądać – tyle wspaniałych zakątków na tak malutkiej wyspie.
Fuerteventura, to kolejna, którą udało mi się zobaczyć. Razem z Lanzarote i Gran Canarią tworzą prowincję Las Palmas. To jedna z najstarszych Wysp Kanaryjskich, druga co do wielkości, zwana inaczej Wyspą Kóz. I to właśnie koza jest jej symbolem. Na wyspie żyje około 70 tysięcy kóz.
W odległości zaledwie 100 km od wybrzeży Afryki znajduje się prawdziwy raj z nieskończenie długimi plażami, jasnym saharyjskim piaskiem i krystalicznie czystą wodą. Niepozorna na pierwszy rzut oka ogromnie zyskuje przy bliższym poznaniu. Ciągną się monumentalne pasma gór, można oglądać fascynujące krajobrazy i cuda natury.

Nazwę zawdzięcza silnemu wiatrowi (hiszp. verte — silny i vento — wiatr) Rzymianie kiedyś nazywali ją wyspą szczęśliwą i mieli rację, słońce jest tutaj prawie w każdy dzień roku i dlatego ludzie tam przebywający są pogodni i radośni. Klimat, jaki tu panuje, jest bardzo suchy. W okresie wiosny czasami są burze piaskowe, wiatr niesie piasek (kalima) znad Sahary. Przez cały rok panuje tu dobry klimat dla alergików i astmatyków, w powietrzu jest dużo soli, przez co świetnie się oddycha. Ponieważ jestem alergiczką dla mnie to idealny klimat.
Kiedyś, tak jak na Lanzarote zamieszkiwało tę wyspę plemię Guanczów, dopóki nie podbił jej Jean Betancour. Nie poszło mu tak łatwo, jak na Lanzarote – trwało to dobrych kilkanaście lat, zanim zapanowały tam jego rządy.
Pierwszą stolicą wyspy była Betancuria – nazwa pochodzi od jego nazwiska. Jadąc, mogłam przez okna samochodu podziwiać dziewiczy krajobraz i górę Tinaya, uważaną za świętą i magiczną przez pierwszych mieszkańców. Jechaliśmy bardzo wolno, gdyż droga wije się serpentynami i ciągnie nad przepaściami.

Na pierwszy ogień poszła Kozia farma, na której nie tylko mogliśmy skosztować jak smakuje wyrabiany tam ser, ale i też zakupić do domu. Dowiedziałam się, że najlepiej smakuje maczany w czerwonym, wytrawnym winie. Najbardziej mnie zainteresowało pomieszczenie obok, gdzie mogłam obejrzeć przedmioty używane 100 lat temu i spacerujący wielbłąd, trochę wyliniały, ale dał się sfotografować.
Kolejnym etapem była Betancuria (dawna stolica wyspy) i zwiedzanie Katedry de Santa Maria. Jest trzynawowa z 4-piętrową wieżą i pięknymi motywami. Wzniesiona została w XVII wieku, chociaż jej pierwsze mury postawiono już w XV wieku, jednak w wyniku najazdów piratów świątynia została doszczętnie zniszczona i odbudowana dopiero w połowie XVII wieku. Wnętrze świątyni wypełnia barokowy ołtarz główny, ambona wykonana na kształt kielicha do wina, drewniany chór, bogato ozdobione ołtarze boczne oraz rzeźby świętych. W ołtarzu głównym znajduje się święta figurka Matki Boskiej stojącej na półksiężycu, co symbolizuje zwycięstwo religii chrześcijańskiej nad Maurami. Statua została przywieziona jeszcze przez Jeana de Béthencourta – francuskiego żeglarza na usługach hiszpańskiego króla, który jest zdobywcą i tym samym założycielem Betancurii z 1404 roku.

Potem pojechaliśmy do Los Molinos, by zamoczyć nogi w oceanie i poleżeć na czarnej plaży. Naprawdę to trzeba zobaczyć, bo słowa nie opiszą tego, co widzą oczy. Wdrapałam się na taras widokowy, by zobaczyć, jak o klif rozbijały się fale. Trochę zgłodnieliśmy, więc udaliśmy się na lunch do restauracji. Posiłek był smaczny, piwo mocno schłodzone.
I po tak sutym posiłku pojechaliśmy w najpiękniejsze miejsce, które rozsławiło tę wyspę na całą Europę - Park Krajobrazowy Wydm. To jedno z tych miejsc na świecie, w których słowo pisane nie jest w stanie ukazać magii, jaką mogą ujrzeć ludzkie oczy. Najsłynniejszą plażą pokrytą białym piaskiem jest Playa de Sotavento de Jandia. Zanim dojdzie się do oceanu, ma się wrażenie, jakby się szło przez pustynię. Drugi dzień zaczęliśmy od plaży nudystów – piasek milutki, ocean spokojny i nie było takiego wiatru jak w pierwszy dzień. Zakopałam się w grajdołku i tylko mój kapelusz było widać na kamieniach. Nie zabrałam kostiumu, ale nie było problemu – kąpiel w oceanie, jak mnie Pan Bóg stworzył była naprawdę cudowna. Woda potrafi pięknie pieścić ciało niczym nieskrępowane. Wracając do samochodu spotkaliśmy ogromną ilość ichniejszych wiewiórek, które podchodziły do nas, prosząc o jedzenie.

Pojechaliśmy do portu Corralejo połazić po nabrzeżu, popstrykać trochę fotek, zjeść i napić się piwa.
Potem udaliśmy się do La Oliva – dawna druga stolica tej wyspy (1835-1860). To miasteczko zamieszkuje 700 mieszkańców. Leży pośrodku urodzajnego płaskowyżu. Niestety brakuje wody i tylko niektórzy gospodarze uprawiają pomidory. Głównym zabytkiem miasta jest wybudowany w początkach XVIII wieku parafialny kościół Iglesia Nuestra Seniora de Candelaria. Przykościelna wieża, wybudowana z czarnych skał wulkanicznych tworzy ciekawy kontrast z białym budynkiem świątyni. Mimo renesansowego charakteru świątyni, zdobienia w jej wnętrzu są raczej oszczędne. Malowidło w ołtarzu głównym przedstawia chrzest niewierzących tubylców. We wschodniej części miasta położony jest ciekawy obiekt: Casa de los Coroneles. Według krążących wśród mieszkańców wyspy legend, budynek ma 365 okien i drzwi. Tak naprawdę, doliczono się jedynie 100, co i tak jak na Fuerteventurę jest ogromną liczbą. Budynek został wybudowany w XIII wieku i aż do XIX wieku był siedzibą najwyższych władz wyspy. Nad głównym portalem widnieje herb rodziny Béthencourt, która to zainicjowała jego budowę.

Wracając do hotelu pojechaliśmy jeszcze do El Cotillo. Spokój i piękna plaża La Concha. Zawsze ma małe fale, dzięki naturalnym rafom podwodnym w kształcie podkowy. W dniach, kiedy zrywa się wiatr, corralitos – niewielkie okrągłe mury z wulkanicznego kamienia utworzone przez tutejszych mieszkańców mogą posłużyć jako schronienie. A przy odpływie najmłodsi mogą spokojnie bawić się w kałużach, jakie tworzą się pomiędzy skałami ją otaczającymi. To były piękne dwa dni, zwiedzania, plażowania, spacerowania i podziwiania.
Kolejne trzy dni poświęciliśmy na zwiedzanie miasteczka Caleta de Fuste, w którym mieszkaliśmy w jednym z hoteli o pięknej nazwie Caleta de Garden. Dni tam spędzone na stałe zapisały się w mojej pamięci. Uroczy zakątek wyspy wart polecenia i świetny wypoczynek nie tylko nad oceanem, ale i w hotelu. Korzystałam z basenu do pływania. Atrakcją było jacuzzi na dachu. Niebo nad głową i pulsująca woda sprawiały, że można było poczuć się niebiańsko.


7 komentarzy:

  1. Co za wspomnienia! Fantastyczne....
    Zdrowych i bardzo rodzinnych Świąt życzę Alinko...:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję Jolu za komentarz i życzenia i życzę z wzajemnością pięknych Świąt.

      Usuń
  2. Z ciekawością przeczytałam Twoje piękne wspomnienia z podróży. Serdecznie Cię pozdrawiam-;))

    OdpowiedzUsuń
  3. RADOSNYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH - WESOŁEGO ALLELUJA
    Jak piękne są wspomnienia...

    OdpowiedzUsuń
  4. To była piękna podróż, warta zachwytu. Z wielką chęcią przeczytałam i oglądałam fotki. Dziękuję Alinko i pozdrawiam . Maryla :)

    OdpowiedzUsuń