Moje
krótkie wakacje na Fuerteventura szybko minęły. Lot spokojny, bez
turbulencji. Potem już tylko samochodem z Poznania do Łodzi.
Prowadził Jacek, ja mogłam sobie spokojnie rozpamiętywać chwile
tam spędzone. Pierwsza witała mnie Leilunia, wybiegła jak szalona
z mieszkania, by na schodach rzucić się w objęcia. Jedno jest
pewne, że na niej się nigdy nie zawiodę. Potem w kolejce czekały
moje wnusie – z pytaniem: co nam przywiozłaś? Przyzwyczaiły się,
że babcia o nich pamięta i zawsze coś ma dla nich. Opowiadanie o
tym, jak było, zaczęło się, kiedy na spokojnie rozpakowałam
walizkę i napiłam herbaty. Przylecieliśmy wieczorem (pobyt na
wyspie spędzałam ze szwagierką i jej przyjacielem Jackiem),
jeszcze zdążyliśmy na kolację, co nas bardzo ucieszyło. Potem
dwie godziny siedzieliśmy na patio, popijając drinki – niezwykle
smakowite i kolorowe.
Spało się dobrze, bez problemu wstaliśmy
na śniadanie, by zaraz po nim ułożyć plan. Gdzie i co którego
dnia będziemy zwiedzać. Wypożyczyliśmy na dwa dni samochód, by
zobaczyć najpiękniejsze miejsca. Jest co oglądać – tyle
wspaniałych zakątków na tak malutkiej wyspie.
Fuerteventura,
to kolejna, którą udało mi się zobaczyć. Razem z Lanzarote i
Gran Canarią tworzą prowincję Las Palmas. To jedna z najstarszych
Wysp Kanaryjskich, druga co do wielkości, zwana inaczej Wyspą Kóz.
I to właśnie koza jest jej symbolem. Na wyspie żyje około 70
tysięcy kóz.
W odległości zaledwie 100 km od wybrzeży Afryki
znajduje się prawdziwy raj z nieskończenie długimi plażami,
jasnym saharyjskim piaskiem i krystalicznie czystą wodą. Niepozorna
na pierwszy rzut oka ogromnie zyskuje przy bliższym poznaniu. Ciągną
się monumentalne pasma gór, można oglądać fascynujące
krajobrazy i cuda natury.
Nazwę zawdzięcza silnemu wiatrowi
(hiszp. verte — silny i vento — wiatr) Rzymianie kiedyś nazywali
ją wyspą szczęśliwą i mieli rację, słońce jest tutaj prawie w
każdy dzień roku i dlatego ludzie tam przebywający są pogodni i
radośni. Klimat, jaki tu panuje, jest bardzo suchy. W okresie wiosny
czasami są burze piaskowe, wiatr niesie piasek (kalima) znad Sahary.
Przez cały rok panuje tu dobry klimat dla alergików i astmatyków,
w powietrzu jest dużo soli, przez co świetnie się oddycha.
Ponieważ jestem alergiczką dla mnie to idealny klimat.
Kiedyś,
tak jak na Lanzarote zamieszkiwało tę wyspę plemię Guanczów,
dopóki nie podbił jej Jean Betancour. Nie poszło mu tak łatwo,
jak na Lanzarote – trwało to dobrych kilkanaście lat, zanim
zapanowały tam jego rządy.
Pierwszą stolicą wyspy była
Betancuria – nazwa pochodzi od jego nazwiska. Jadąc, mogłam przez
okna samochodu podziwiać dziewiczy krajobraz i górę Tinaya,
uważaną za świętą i magiczną przez pierwszych mieszkańców.
Jechaliśmy bardzo wolno, gdyż droga wije się serpentynami i
ciągnie nad przepaściami.
Na pierwszy ogień poszła Kozia
farma, na której nie tylko mogliśmy skosztować jak smakuje
wyrabiany tam ser, ale i też zakupić do domu. Dowiedziałam się,
że najlepiej smakuje maczany w czerwonym, wytrawnym winie.
Najbardziej mnie zainteresowało pomieszczenie obok, gdzie mogłam
obejrzeć przedmioty używane 100 lat temu i spacerujący wielbłąd,
trochę wyliniały, ale dał się sfotografować.
Kolejnym etapem
była Betancuria (dawna stolica wyspy) i zwiedzanie Katedry de Santa
Maria. Jest trzynawowa z 4-piętrową wieżą i pięknymi motywami.
Wzniesiona została w XVII wieku, chociaż jej pierwsze mury
postawiono już w XV wieku, jednak w wyniku najazdów piratów
świątynia została doszczętnie zniszczona i odbudowana dopiero w
połowie XVII wieku. Wnętrze świątyni wypełnia barokowy ołtarz
główny, ambona wykonana na kształt kielicha do wina, drewniany
chór, bogato ozdobione ołtarze boczne oraz rzeźby świętych. W
ołtarzu głównym znajduje się święta figurka Matki Boskiej
stojącej na półksiężycu, co symbolizuje zwycięstwo religii
chrześcijańskiej nad Maurami. Statua została przywieziona jeszcze
przez Jeana de Béthencourta – francuskiego żeglarza na usługach
hiszpańskiego króla, który jest zdobywcą i tym samym założycielem
Betancurii z 1404 roku.
Potem pojechaliśmy do Los Molinos, by
zamoczyć nogi w oceanie i poleżeć na czarnej plaży. Naprawdę to
trzeba zobaczyć, bo słowa nie opiszą tego, co widzą oczy.
Wdrapałam się na taras widokowy, by zobaczyć, jak o klif rozbijały
się fale. Trochę zgłodnieliśmy, więc udaliśmy się na lunch do
restauracji. Posiłek był smaczny, piwo mocno schłodzone.
I po
tak sutym posiłku pojechaliśmy w najpiękniejsze miejsce, które
rozsławiło tę wyspę na całą Europę - Park Krajobrazowy Wydm.
To jedno z tych miejsc na świecie, w których słowo pisane nie jest
w stanie ukazać magii, jaką mogą ujrzeć ludzkie oczy.
Najsłynniejszą plażą pokrytą białym piaskiem jest Playa de
Sotavento de Jandia. Zanim dojdzie się do oceanu, ma się wrażenie,
jakby się szło przez pustynię. Drugi dzień zaczęliśmy od plaży
nudystów – piasek milutki, ocean spokojny i nie było takiego
wiatru jak w pierwszy dzień. Zakopałam się w grajdołku i tylko
mój kapelusz było widać na kamieniach. Nie zabrałam kostiumu, ale
nie było problemu – kąpiel w oceanie, jak mnie Pan Bóg stworzył
była naprawdę cudowna. Woda potrafi pięknie pieścić ciało
niczym nieskrępowane. Wracając do samochodu spotkaliśmy ogromną
ilość ichniejszych wiewiórek, które podchodziły do nas, prosząc
o jedzenie.
Pojechaliśmy do portu Corralejo połazić po
nabrzeżu, popstrykać trochę fotek, zjeść i napić się piwa.
Potem udaliśmy się do La Oliva – dawna druga stolica tej
wyspy (1835-1860). To miasteczko zamieszkuje 700 mieszkańców. Leży
pośrodku urodzajnego płaskowyżu. Niestety brakuje wody i tylko
niektórzy gospodarze uprawiają pomidory. Głównym zabytkiem miasta
jest wybudowany w początkach XVIII wieku parafialny kościół
Iglesia Nuestra Seniora de Candelaria. Przykościelna wieża,
wybudowana z czarnych skał wulkanicznych tworzy ciekawy kontrast z
białym budynkiem świątyni. Mimo renesansowego charakteru świątyni,
zdobienia w jej wnętrzu są raczej oszczędne. Malowidło w ołtarzu
głównym przedstawia chrzest niewierzących tubylców. We wschodniej
części miasta położony jest ciekawy obiekt: Casa de los
Coroneles. Według krążących wśród mieszkańców wyspy legend,
budynek ma 365 okien i drzwi. Tak naprawdę, doliczono się jedynie
100, co i tak jak na Fuerteventurę jest ogromną liczbą. Budynek
został wybudowany w XIII wieku i aż do XIX wieku był siedzibą
najwyższych władz wyspy. Nad głównym portalem widnieje herb
rodziny Béthencourt, która to zainicjowała jego budowę.
Wracając
do hotelu pojechaliśmy jeszcze do El Cotillo. Spokój i piękna
plaża La Concha. Zawsze ma małe fale, dzięki naturalnym rafom
podwodnym w kształcie podkowy. W dniach, kiedy zrywa się wiatr,
corralitos – niewielkie okrągłe mury z wulkanicznego kamienia
utworzone przez tutejszych mieszkańców mogą posłużyć jako
schronienie. A przy odpływie najmłodsi mogą spokojnie bawić się
w kałużach, jakie tworzą się pomiędzy skałami ją otaczającymi.
To były piękne dwa dni, zwiedzania, plażowania, spacerowania i
podziwiania.
Kolejne trzy dni poświęciliśmy na zwiedzanie
miasteczka Caleta de Fuste, w którym mieszkaliśmy w jednym z hoteli
o pięknej nazwie Caleta de Garden. Dni tam spędzone na stałe
zapisały się w mojej pamięci. Uroczy zakątek wyspy wart polecenia
i świetny wypoczynek nie tylko nad oceanem, ale i w hotelu.
Korzystałam z basenu do pływania. Atrakcją było jacuzzi na dachu.
Niebo nad głową i pulsująca woda sprawiały, że można było
poczuć się niebiańsko.
Co za wspomnienia! Fantastyczne....
OdpowiedzUsuńZdrowych i bardzo rodzinnych Świąt życzę Alinko...:-)
Bardzo dziękuję Jolu za komentarz i życzenia i życzę z wzajemnością pięknych Świąt.
UsuńZ ciekawością przeczytałam Twoje piękne wspomnienia z podróży. Serdecznie Cię pozdrawiam-;))
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Uleczko :)
UsuńRADOSNYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH - WESOŁEGO ALLELUJA
OdpowiedzUsuńJak piękne są wspomnienia...
Bardzo dziekuję Jago :)
UsuńTo była piękna podróż, warta zachwytu. Z wielką chęcią przeczytałam i oglądałam fotki. Dziękuję Alinko i pozdrawiam . Maryla :)
OdpowiedzUsuń